Szukaj na tym blogu

8 lutego 2015

Quand tout va mal, when life goes wrong...


Quand tout va mal, when life goes wrong - try for a little french song! - zwykł ponoć mawiać Henryk Walezy, gdy sytuacja wymykała mu się z rąk, a działo się to dość często. Z historii wiemy, że nie do końca francuskie piosenki mu pomagały w relacjach z polską szlachtą (podobnie nie pomagały kolczyki w jego uszach i perły we włosach), mimo że przecież może i są démodées, mais si douces à fredonner. Wszyscy też wiedzą, że francuskie piosenki są tender à l'envie, nostalgique à l'infini. Oui, oui, oui! Tylko, co z tego?


Pewnie w swoim życiu napotykacie sytuacje, że tylko ręce załamać i płakać. Chwile zwątpienia, masakry i żałobnej czerni. Nam też się takie trafiają. Ataki paniki też. Szczególnie, gdy zbliża się termin pierwszych zawodów, a właściwie pierwszego treningowego przebiegu na oficjalnie nieoficjalnych zawodach treningowych... już za tydzień. No więc, im bliżej tej daty, tym bardziej MM się wydaje, że tout va mal i w ogóle masakra. 

MS natomiast jest zupełnie innego zdania. Właściwie, to że jest innego zdania, ma w pakiecie swoich właściwości. To bywa uciążliwe, ale tym razem, nie dość, że jest innego zdania, to jeszcze ma rację! Uważa, że wcale nie jest tak, że Grandys cofnął się w rozwoju mniej więcej do etapu poczwórnej zygoty i wszytko na nic. Grandys trzyma stałą wartość i robi postępy - oczywiście nie przestaje nas zaskakiwać w opracowywaniu nowych problemów treningowych, ale postępy robi. No to gdzie jest problem, skoro pies jest ok? MS uważa, że jest on w głowie MM.

Temat jest stary i oklepany, ale nas interesuje jego jeden aspekt, mianowicie starania mające na celu wytłumaczeniu naszej świadomości, że to nie są prawdziwe zawody, że nie ma rywalizacji, że nikt nie będzie oceniał itd. Takie tłumaczenia jakoś bardzo nam przypominają zapewnienia niedoszłych ofiar, które w horrorach wmawiają sobie, że nic im nie grozi, że te zombie już się najadły, a poza tym, to zaraz wzejdzie słońce... Słońce oczywiście nie wschodzi dla nich już nigdy. Tak samo, według MS, opowiadanie, że wszystko będzie dobrze i że nie ma co się bać, wcale nie sprawia, że boimy się mniej, być może dlatego, że świadczy o tym, iż boimy się jak cholera.

Cóż czynić? Jest bardzo dużo poradników, jak radzić sobie ze stresem i nie mamy intencji przytaczać tutaj technik. Przytoczymy jednak krótką a treściwą analizę rdzenia zbliżającego się kataklizmu. To zrozumiałe, że każde sytuacja, w której jesteśmy oceniani, jest stresująca. Wydaje się nam, że to, na co czeka publika, to nasze błędy, niepowodzenia, które zostaną wychwycone i okrutnie wyśmiane - może nie w głos, a w duchu, ale czy to coś zmienia? I co tu robić? Po pierwsze, najbardziej surowym recenzentem, najbardziej okrutnym i ohydnym, który może zmienić Wasze życie w piekło, jesteście... Wy. Mamy ogromną tendencję do przesadzania i spinania się, tymczasem większości ludzi nasz występ nie obejdzie, albo obejdzie ale po dwóch godzinach odejdzie w zapomnienie. Jest też mały procent tych, którzy zauważą nasze potknięcia i skierują utajone ostrza swych drwin w naszą stronę. Gdy zdamy sobie z tego sprawę, trzeba sobie postawić bardzo ważne pytanie: co z tego? To naprawdę jedno z mądrzejszych pytań, ale po jego postawieniu trzeba poszukać odpowiedzi - zbyt wielu ludzi zadaje je jako znak ignorancji wzruszając przy nim ramionami. Ok, co z tego, że ktoś powie, że jesteście do niczego? Będzie Wam przykro? Tak? Jak długo? I co z tego? Nigdy już nie wystartujecie na zawodach? Tak? I co z tego? Nie będziecie mistrzami świata? I co z tego? :-) Być może doprowadzi nas to do zdroworozsądkowego stwierdzenia, że to nie koniec świata, a życie potoczy się dalej. A teraz, czy opinia innych naprawdę jest taka ważna? Niektórych tak, nazywamy ich autorytetami. Ale jeżeli autorytet powie, że jesteśmy do niczego i na tym skończy, radzimy poszukać nowego autorytetu, bo obraliśmy za guru - kretyna. A opinia tych, którzy nie są autorytetami? Czy jest ważna? Dlaczego (pytania "dlaczego" są najtrudniejsze)? Socjologowie powiedzą, że to jak widzą nas inni składa się na naszą tożsamość, że role społeczne to to i tamto i że świat to wielki teatr a w teatrze publiczność liczy się przecież niemało. No i prawda to, trudno się z tym kłócić. 



Zgadujemy, że zaczynacie się powoli denerwować, bo póki co stawiamy więcej pytań niż odpowiedzi. Z drugiej strony, jeżeli wciąż czytacie ten tekst, to znaczy, że jeszcze się nie zirytowaliście zawiłościami, meandrami i tym całym chaosem powyżej. A chaos ten ma ważną funkcję. Obrazuje, to co dzieje się w naszych głowach przed pod wpływem stresu i lęku. Czas na pointę. Chyba największym problemem w całym stresie związanym z czymś - w naszym przypadku z zawodami - jest natłok myśli. Prawdziwy tabun wątków, niedopowiedzianych teorii, myśli niedokończonych i hałd panicznego zagubienia w tym wszystkim. Jedyna rada, którą możemy przedstawić, żeby nie zwariować, to mniej myśleć, więcej oddychać... i posłuchać francuskich piosenek :-) I iść na spacer.  A na spacerze nucić: "Róbmy swoje, róbmy swoje...".

Ps. Można też poszukać rady na bardziej profesjonalnym blogu, albo w publikacjach mentorów, kołczów i trenerów.









1 komentarz:

  1. Bardzo, bardzo fajnie się to czyta :-)
    Potwierdzam, podejscie pt "i co z tego" skutkuje :D Wypróbowane ;-)

    Pozdrawiamy!
    Śledź też pies

    OdpowiedzUsuń