Szukaj na tym blogu

29 stycznia 2013

O saniach bez hamulcy i Husky pełnych werwy, czyli idealny sposób na spędzanie wolnego czasu.

Jesteśmy zdania, że najpiękniejsza i najpełniejsza relacja, jaką można nawiązać z psem powstaje wtedy, gdy wykorzystujemy jego wrodzony, naturalny potencjał do współpracy z nami. Dlatego jesteśmy miłośnikami psów pracujących. Pasja i radość ze współpracy z człowiekiem sprawiają, że nie można oderwać od nich oczu. I nie ważne, czy będzie to pasienie owiec, tropienie, czy ciągnięcie sań – ważne, że jest to zaspokojenie ich, można powiedzieć, pierwotnych potrzeb, które zostały uwypuklone w trakcie celowego doboru. 

  
Sami oczywiście nie mamy możliwości praktycznego poznawania od podszewki każdego z psich zawodowców. Jest to fizycznie niemożliwe. W przyszłości planujemy Owczarka Australijskiego, który w zamyśle będzie mistrzem pasienia, a póki co, z naszą ukochaną Banshee szukamy się po lasach i parowach, przy czym przeważnie to MS jest zgubą, ponieważ nie reaguje panicznym krzykiem na kosmate pająki. W związku z powyższym, możliwość spotkania z osobami, które zawodowo wykorzystują swe psy jest dla nas bardzo wzbogacającym i przyjemnym doświadczeniem.

Tak trafiliśmy do Osady Traperskiej w Bolechówku, gdzie przy wsparciu Klubu Wataha Północy liznęliśmy nieco wiedzy o psich zaprzęgach oraz zmobilizowaliśmy nadnercza do wytężonej produkcji adrenaliny podczas praktycznych zajęć z psiakami przy saniach.


Ponoć słowo „husky” w języku ludów zamieszkujących Syberię oznacza „ochrypły”. Trudno o bardziej trafne określenie, o czym przekonaliśmy się na własne uszy. Wycie około dwudziestu Husky, ekscytujących się zbliżającym wyjazdem, robi wrażenie. Psy zaprzężone są do sań, których z kolei jest kilka rodzajów. Są sanie drewniane, kompozytowe, sportowe i fińskie, których cechą charakterystyczną jest prostota, niska waga i… brak hamulców. Hamulce, można powiedzieć, są dość istotnym elementem wyposażenia, szczególnie gdy zdamy sobie sprawę z siły oraz wytrzymałości psów. Aby zobrazować te cechy, wystarczy przytoczyć opowieści o Czukczach, którzy zaprzęgiem złożonym z dwudziestu Husky byli w stanie przeciągnąć ciężar do 600 kg. na dystansie 120 km. i to w sześć godzin. Dużo? Raczej. Dziwnym zbiegiem okoliczności, wbrew logice i zgodnie z typowo męskim przekonaniem o swoich umiejętnościach, fińskie sanie zostały wybrane przez MS, a decyzję przyszło mu odchorować. 


Sama jazda, przyjemność pracy z tymi wspaniałymi zwierzętami jest trudna do opisania. Adrenalina szumi w uszach, zimny wiatr chłoszcze twarz, a „droga wiedzie w przód i w przód” – jakby powiedział klasyk. Pomyli się jednak ten, kto myśli, że rolą człowieka jest stać na saniach i skupić się na utrzymywaniu równowagi. Maszer ma pracować na równi z psami, pomagać im, odciążać przy podjazdach. Wspólna praca zacieśnia więzi przy okazji męcząc mięśnie, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze. W przeciwieństwie do nas, i tu także ujawnia się fenomen tych psów, Husky regenerowały siły z zawrotną prędkością zawstydzając nas na każdym kilometrze. 


Psie zaprzęgi nie są sportem dla wszystkich. Jest tak głównie dlatego, że nie wszystkich stać na to by posiadać kilka psów, które mogłyby ciągnąć sanie na dystansie kilku, kilkunastu kilometrów. Na szczęście są psie sporty stanowiące fantastyczną alternatywę dla osób chcących aktywnie spędzić czas ze swoim psem, czuć wiatr we włosach i kwas mlekowy w mięśniach ;) Dla nich polecamy canicross czyli bieg z psem oraz bike joring, czyli nasz pies i my - przypięci do niego na rowerze. Ani jedno, ani drugie proste nie jest, ale godne polecenia. Jeśli lubicie wysiłek fizyczny i kochacie swojego pupila, a on z kolei nie ma przeciwskazań zdrowotnych do wzmożonego ruchu, koniecznie spróbujcie. 


Ps. Polecamy profil Grzegorza Chudzika, utytułowanego toruńskiego pasjonata psich sportów zaprzęgowych, medalistę w canicrossie.  Znajdziecie tam aktualne kalendarze imprez i (jest na to duża szansa) złapiecie bakcyla :)

2 komentarze:

  1. Może się nie znam, ale na tych fotach są malamuty...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli nas pamięć nie myli, Malamut był tylko jeden. Widać go na drugim zdjęciu od dołu - to ten, który biegnie najbliżej sań.

    OdpowiedzUsuń