Są miejsca, które uwodzą. Chwytają za gardło i już nie masz
człowieku wyjścia, musisz pokochać. Dokładnie tak jest z Bieszczadami i trudno
się dziwić, że i my, opętani ich romantycznym duchem, wracamy w nie z ogromną
radością. Bieszczady, oprócz tego że uwodzą, są również idealnym miejscem do
wypraw z psem. Wyszczekani błąkali się po nich przez najgorętszy sierpniowy
tydzień w ich życiu.
Jesteśmy żarliwymi orędownikami aktywnego spędzania czasu z
psem. Najprostszą jego formą są wspólne spacery, zwane z j. ang. „dog
trekkingiem”. Właściwie dog trekking to nazwa dyscypliny sportu kynologicznego,
ale może również odnosić się do pieszych wypraw z psem u boku. Aby taką wyprawę
odbyć, niezbędne są również piękne okoliczności przyrody, bo co to za
przyjemność kręcić się po zatłoczonym mieście i wdychać spaliny? Zaś jeśli
piękne okoliczności przyrody, to Bieszczady są idealnym miejscem na psie
szwendanie i jest ku temu kilka powodów.
Po pierwsze: widoki. Gdy Peter Jackson kręcił „Władcę
Pierścieni”, uznał że większość plenerów nakręci w Nowej Zelandii.
Prawdopodobnie nigdy nie był w Bieszczadach. Chociaż może to i dobrze. Faktem
jest, że ten wąskie pasmo gór (pewnie niektórzy nas poprawią, mówiąc: górek)
urzeka swoją urodą. Fotografowie zachwycają się pięknym światłem, które
łagodnie odbija się od dolin i szczytów, a z racji braku spektakularnych,
odsłoniętych, gołych skał, słońce nie rzuca czarnych cieni. Dodatkowo (w
większości) porośnięte bukowymi lasami zbocza zachwycają festiwalem barw, który
szczególne efektowną formę przybiera jesienią. Na nas największe wrażenie tym
razem zrobił widok z Przełęczy Nasiczańskiej z idealnie ukształtowanymi trzema
planami: pierwszy z łąkami pachnącymi miętą, drugi z niższymi wzniesieniami
wyznaczającymi drogę ku trzeciemu: oddalonym pasmem połonin.
Przełęcz Nasiczańska, 40 stopni, zapach mięty i rozgrzanej ziemi przetykany cykaniem świerszczy. |
Po drugie: przestrzeń. Nie lubimy tłoku. Nie spotkacie nas
pełzających w ogonku nad Morskie Oko, lub czekających w kolejce na Giewont. Z
powodu notorycznego „przeturystycznienia” nie jeździmy w Tatry. W Bieszczadach turystów
wciąż jest mało. Oczywiście, na najbardziej popularnych szlakach ruch się
zwiększa, ale wciąż jest mnóstwo miejsc, gdzie nawet w szczycie sezonu nie
spotkacie żywego ducha. Dzięki temu każdy człowiek spotkany na Waszej drodze
powie Wam „dzień dobry” i chętnie zamieni parę słów. No, prawie każdy.
Pomimo środka wakacji, na szlakach nie było tłoku. Połonina Caryńska. |
Po trzecie: dreszczyk emocji. Nic tak nie działa na
wyobraźnię cepra, jak gęsto poustawiane znaki: „Uwaga! Niedźwiedzie!” oraz
anty-niedźwiedziowe śmietniki. I choć masz człowieku świadomość, że spotkania z
miśkami są rzadkością, trudno nie nucić głośno piosenki i nie nastroić uszu na
częstotliwości odpowiadającej trzaskającej gałązce.
Droga na Bereżki: "Paniusia, słyszałaś? Co to było?!" W jarach i wąwozach każdy trzask mobilizuje nadnercza do produkcji adrenaliny. |
Po czwarte: las… duuużo lasu. Większość bieszczadzkich
wzniesień jest całkowicie porośnięta drzewami. Nabiera to szczególnego
znaczenia, gdy temperatura rośnie do poziomu czterdziestu stopni. Bukowe
mateczniki, rzucające chłodną kołdrę cienia stają się wtedy czymś na kształt
oazy na Saharze. Chłód i wilgoć lasu stwarzają idealne warunki do wędrówek z
psem.
W drodze z Trohańca: "Pancun, nie ociągaj się. Tutaj się roi od niedźwiedzi!". Według strażników BDPN rejon Otrytu jest szczególnie mocno "zaniedźwiedziony". |
Po piąte: brak komarów. MS spotkał jednego, który spotkanie
przypłacił życiem. Żadnego poza nim nie doświadczyliśmy. Być może był to
ostatni komar w Bieszczadach…
Po szóste: małe wzniesienia. Dla niektórych to ewidentny
minus oraz powód do drwin. Dla nas i wszystkich ceniących wyprawy z psiakami to
plus, bo niewielkie wysokości sprawiają, że Bieszczady mogą być eksplorowane
właściwie przez każdego. Dadzą radę i dzieci i dorośli i mały york również.
Po siódme: uniwersalność. Bieszczady z pewnością dopasujecie
do własnych możliwości: znajdziecie trasy na kilkugodzinne przechadzki, a i
kilkudniową wyprawę zorganizujecie. Tam naprawdę jest gdzie chodzić.
Po ósme: kameralność. W Bieszczadach odpoczniecie.
Odpoczniecie od nachalnego wciskania ciupag, gwizdałek, drewnianych siekierek,
plastikowych mieczy, baloników, podrobionych oscypków, takich dziwnych ramek, w
których piasek przesypuje się grawitacyjnie tworząc abstrakcyjne obrazy,
koszulek z głupimi nadrukami, gotowanej kukurydzy, lodów „Bambino”, bloczków,
breloczków i takich fru fruwek, które się obracają jak w nie dmuchnąć. No
chyba, że pojedziecie nad Solinę, ale w takim wypadku jesteście sami sobie
winni…
Po dziewiąte: historia i nastrój. To oczywiście dla tych, którzy lubią
wiedzieć skąd, dokąd i po co, jak, dlaczego i czemu nie inaczej, a w
konsekwencji wrócić z wakacji wzbogaceni o ważne, choć pewnie nie bardzo
przydatne informacje. Historia w Bieszczadach wygląda z każdego kąta. Niech Was
nie zdziwią zapomniane, opuszczone cmentarze, tajemnicze kirkuty i kępy drzew
owocowych, które są jedynym śladem, że niegdyś tu czy tam, cichym klekotem,
toczyło się życie dziś zrównanej z ziemią wsi.
W ruinach wsi Caryńskie. Po wysiedlonych mieszkańcach został cmentarz i ruiny kaplicy. Miejsce tak nastrojowe, że mimowolnie ściszycie głos. |
Po dziesiąte: bo takich owczych i kozich serów nie ma
nigdzie indziej na świecie!
A po jedenaste: bo w Bieszczadach znaleźliśmy gościnę w miejscu pełnym ciepła, bezpieczeństwa i fantastycznego jedzenia. Trudno opisać uczucie ulgi i radości, gdy po całym dniu pieszej włóczęgi, wracaliśmy do Chaty Magoda w Lutowiskach, by resztę wieczoru spędzić na tarasie obserwując spadające gwiazdy i słuchać opowieści innych gości. W Magodzie języki same się rozwiązują.
PS. W Bieszczadach, z perspektywy psiarzy, nie podoba nam
się jedno: zakaz wstępu psów do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Niby jest
dużo innych tras do eksplorowania, ale jednak to tereny BDPN są perłą w koronie
Bieszczadów. To właśnie tam roztaczają się najpiękniejsze panoramy połonin i
przykro, że nie można wejść tam z psem. Inaczej: wejść można, ale za złamanie
zakazu grozi mandat karny. O zasadności zakazu rozmawialiśmy dość długo ze
strażnikami parku (zaraz po tym, jak wlepili nam wspomniany mandat). Nie
będziemy bezpośrednio przytaczać opinii strażników, którzy okazali się
przesympatycznymi panami (oczywiście, gdy już wypisali mandat), powiemy
jedynie, że była na tyle dla nas zaskakująca, że MS postanowił zgłębić temat
psiego zakazu w Bieszczadach, ale o tym czego się dowiedział, napiszemy
następnym razem.

Na szczęście nie we wszystkich Parkach Narodowych jest zakaz wprowadzania psów. Na przykład w Karkonoszach można, ale na smyczy. A w Gorcach nie można, ale panowie strażnicy dają tylko pouczenia jak pies jest na smyczy (nie mam własnego psa co prawda, ale byłam świadkiem takiej sytuacji)
OdpowiedzUsuńZgadza się, w Karkonoszach można. Podobnie w PN Gór Stołowych, Kampinoskim, Magurskim, Narwiańskim, Ojcowskim - żeby wymienić tylko kilka. Osobiście jestem ciekaw, czy w PN, w których nie ma zakazu, psy destrukcyjnie wpłynęły na środowisko?
OdpowiedzUsuńW każdym razie, następny wpis na blogu będzie dotyczył zasadności zakazu i różnych doświadczeń dyrekcji różnych Parków Narodowych.
Witam, wybieramy się z psem pierwszy raz w Bieszczady, gdzie szukać informacji o szlakach poza parkiem.
OdpowiedzUsuńHej, w Bieszczadzach jest cała masa pięknych szlaków, które nie przebiegają przez Park Narodowy. My najczęściej rezydujemy w okolicach Otrytu. Miłego wypoczynku! :-)
UsuńCzy Połonina Caryńska i Przełęcz Nasiczańska nie znajdują się na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego?
OdpowiedzUsuńNie mogę znaleźć jednoznacznych informacji, a rozważam udanie się w te miejsca razem z piesełem własnie
Zgodnie z regulaminem BPN na szlaki i ścieżki przyrodnicze NIE MOŻNA WPROWADZAĆ PSÓW. Amen.
OdpowiedzUsuńTak. Dzięki temu lepiej pojechać na Słowację lub Ukraine. Po co Polska branża turystyczna ma zarabiać?
UsuńMandat w jakiej wysokosci? �� bo tez sie wybieramy
OdpowiedzUsuń